Category Archives: Bez kategorii

Taniec z papierami, czyli administracyjne korowody cz. I

Początkowo wydawało się, że jeśli posiadamy dobry projekt, to wszystko pójdzie gładko. Kiedyś już pisałam o administracyjnych korowodach, ale postanowiłam wrócić do tematu, ponieważ mamy maj, a pozwolenia na budowę jeszcze nie ma. Zaznaczę tylko, że procedurę rozpoczęliśmy w październiku. Dlaczego pozwolenia brak? Otóż dlatego, że w naszym kraju mamy do czynienia z rozdrobnieniem kompetencyjnym. W momencie delegowania zadań jednostkom samorządu terytorialnego, różne urzędy na rozmaitych szczeblach (gminnym, powiatowym, wojewódzkim) zyskały  kompetencje do wydawania  zaświadczeń i dokumentów niezbędnych do uzyskania pozwolenia na budowę.

 

Pozwolenie jest w naszym wypadku konieczne, ponieważ jak się dowiedziałam, działka leży w tak zwanym obszarze interwencji (park krajobrazowy) gdzie obowiązuje pozwolenie i nie można skorzystać ze ścieżki zgłoszenia. Wracając do licznych urzędów, które wydają niezbędną dokumentację. Otóż każdy urząd działa tradycyjnym trybem administracyjnym, regulowanym przez Kodeks postępowania administracyjnego, zatem każdy z nich ma 30 dni na wydanie decyzji. Oczywiście jest zawsze szansa, że zaświadczenie pojawi się wcześniej, ale wymaga to jeżdżenia, proszenia, przypominania się, telefonowania, słowem nagabywania urzędników. Tak też robiłam i miałam nadzieję, że w końcu dokumentacja będzie dla urzędu kompletna. Pomijając szczegóły związane ze stroną projektową, gdzie było szereg uwag, ograniczę się jedynie do kwestii wyłącznie “papierkowych”.
W pierwszej kolejności, działka w momencie kupna była objęta miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego z przeznaczeniem na cele budowlane. Okazało się jednak, że grunt jest gruntem rolnym i mimo tego, że jest plan, trzeba ją najpierw odrolnić. Odrolnienie wymaga mapy, z wyrysowanym terenem wyłączenia, opieczętowanej przez projektanta. Mapę zdobyłam, złożyłam wszystkie wnioski do właściwego urzędu (wydział geodezji na szczeblu starostwa) i wyłączenie uzyskałam, po uzupełnieniu jednego braku w postaci wymaganej pieczątki projektanta. Uprzednio jednak musiałam się udać do właściwej gminy i uzyskać wypis i wyrys z planu zagospodarowania przestrzennego, na który również należało zaczekać. Wydawało się, że to jedyny brak od strony papierkowej, ponieważ tylko ten był wskazany w piśmie wzywającym do uzupełnienia. Po złożeniu uzupełnienia, wszczęto procedurę wydawania pozwolenia na budowę. Choć nie jest to koniec historii…

Pozwolenia, zezwolenia i zaświadczenia od proboszcza

Początkowo wydawało mi się, że z rozpoczęciem budowy nie będzie jakiegokolwiek problemu. W roku 2015 w życie weszły przepisy, które znacząco miały procedurę uzyskania mocno uprościć, dodatkowo można już skorzystać ze ścieżki alternatywnej, czyli iść trybem tak zwanego zgłoszenia. Druga możliwość stwarza jednak problemy, a mianowicie, jako procedura równoległa, nie jest do końca jeszcze rozpoznana. Dalej trzeba przedstawić całą dokumentację i tylko po braku sprzeciwu ze strony Urzędu, można rozpocząć budowę. Okazuje się, że  w efekcie bardzo mało inwestorów decyduje się na tę procedurę, ponieważ później może okazać się, że ktoś z sąsiadów wnosi sprzeciw i całość budowy znacznie się wydłuża. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Budując dom na podstawie zgłoszenia, znacznie bardziej skomplikowalibyśmy sobie życie, bo każde istotne odstępstwo od projektu oznacza konieczność uzyskania pozwolenia na budowę. Wynika z tego, że wracamy do punktu wyjścia, bo musimy wstrzymać budowę i przygotować nowy kompletny projekt budowlany. W momencie, kiedy mamy już w ręku pozwolenie na budowę, możemy wystąpić o pozwolenie zamienne. Przedkładamy podówczas jedynie tę część projektu budowlanego, w której mają nastąpić zmiany, a co najbardziej istotne, nie musimy przerywać budowy.

Zdecydowaliśmy zatem, że będziemy podążać ścieżką tradycyjną…I tutaj rozpoczęły się schody, ale niestety nie te, które będą prowadzić na poddasze naszej inwestycji. Czasem mam wrażenie, że to schody prowadzące w głąb jakiejś potężnej katakumby, która mnie zwyczajnie chce wchłonąć, abym już nigdy nie ujrzała światła. Z początku nic nie zapowiadało katastrofy. Składamy gotowy projekt, cała dokumentacja wygląda na kompletną. Po upływie kilku tygodni przychodzi pismo o uzupełnienie braków. Przykładowo tytuł inwestycji powinien mieć brzmienie bardziej rozbudowane, trzeba opisać wszystkie przyłącza, instalacje, itd. I to wszystko w tytule. Mało tego, pomimo, że mamy działkę budowlaną, która jest objęta planem zagospodarowania przestrzennego, musimy załatwić wyłączenie gruntu z produkcji rolnej. Żeby takie zaświadczenie otrzymać, musimy mieć w ręku wyrys i wypis z Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego…No dobrze, trzymam w ręku to pismo i co dalej. Dzwonię do zaprzyjaźnionych sąsiadów, a oni mówią, no taaak, było coś takiego, ale to załatwiał ich pełnomocnik (w osobie taty sąsiadki, będący również projektantem i kierownikiem budowy w jednym) i oni w zasadzie z tym nie mieli nic do czynienia. Zastanawia mnie jedynie to, że Wydział Architektury zachowuje się tak, jakby nie wiedział, że w Gminie jest plan zagospodarowania i ta właśnie działka jest nim objęta. Mało tego, samo wyłączenie z produkcji rolnej odbywa się w jeszcze innym urzędzie, na podstawie dokumentów wybranych z Gminy i na podstawie specjalnego rysunku oraz sterty innych zaświadczeń. Zastanawiam się, dlaczego tego nie można załatwić w jednym miejscu, zwłaszcza teraz, w dobie internetu, kiedy mamy geoportal, który wszystko nam jasno pokazuje. A tu ciągle mamy do czynienia z utrudnianiem życia inwestorom. Zaczynam krążyć po urzędach, na każdy papierek, każde zaświadczenie muszę czekać tygodniami, bo obowiązuje 30 dni na załatwienie sprawy. W każdym z tych miejsc spędzam godziny, rozmawiając z urzędnikami, którzy sami nie rozumieją, dlaczego tak jest. Z niektórymi ucinam sobie miłe pogawędki, a oni kiwają głowami i mówią, że mi współczują, że takie rzeczy to załatwia pełnomocnik z biura projektowego, który zna gminę i przepisy oraz gminne urzędnicze widzimisę…Okazuje się bowiem, że co gmina, to inne wymogi. Ale ja nie chcę współczucia, tylko pomyślnego i szybkiego załatwienia sprawy. Dzwonię do innej koleżanki, która kilka lat temu wystawiła fajny domek. Ona mi mówi, kochana, ja się tym nie zajmowałam, płaci się w pracowni projektowej dodatkowe 5000 PLN i tam jest osoba, która wszystkie papiery załatwia, trzeba tylko zapłacić jeszcze za pełnomocnictwo dla niej 17 PLN i potem to już śpisz spokojnie.  Dobra, jak zaczęłam, to już skończę. Jak się powiedziało a, to trzeba powiedzieć ą ;). Przebrnę przez to jakoś, przecież to nie może być takie trudne.

 

Rzeczywistość jednak przytłacza, krążę po urzędach i mam szczerze dość. Stoję w kilometrowych kolejkach na poczcie, żeby odebrać kolejne wezwania do uzupełnienia dokumentacji, a moja frustracja rośnie. Jak już widzę w skrzynce awizo, to mi się kurczy żołądek, zaczynam mieć odruchy psa Pawłowa – na widok zawiadomienia, rośnie mi gula w gardle. Zaczynam wątpić, że ta budowa kiedykolwiek się rozpocznie. Mam wrażenie, że kręcę się kółko. W czasie wędrówek po urzędach, przychodzi pismo, że postępowanie o pozwolenie na budowę zostało umorzone, ponieważ pozostałe urzędy nie wyprodukowały na czas koniecznych zaświadczeń. Samej sobie nie mogę zarzucić bezczynności, ani nieudolności. Za każdym razem poświęcam długie godziny na studiowaniu przepisów, telefony do znajomych i inne działania, które mają na celu przyśpieszenie załatwiania formalności. Cóż, pierwsze kroki wykonałam w październiku, obecnie mamy koniec marca, a pozwolenia nadal brak. Zatem ustawowe 65 dni na jego uzyskanie to bajka dla grzecznych dzieci. Jaki z tego morał? Taki, że należy samemu się w to nie bawić, tylko zlecić to osobie, która wie gdzie iść i co załatwić, to jej praca. Koszt opłacenia takiego pełnomocnika nie jest niski, ale w obliczu kosztów budowy domu, to kwota do przyjęcia. Oczywiście cieszę, się, że udało mi się przez to przedrzeć, choć nie wiem, czy było to warte moich nerwów. Pozwolenia jeszcze nie ma, ale ja ze swej strony dopełniłam już wszelakich formalności. Ostatnią z nich było załatwienie oświadczenia z Dyrekcji Generalnej Dróg i Autostrad o dostępie do drogi (tak jakby Google maps nie wystarczyły, żeby stwierdzić, że takowy dostęp jest). Teraz czekam jedynie na korektę projektu przez Panią architekt i mam nadzieję, że po tym pójdzie już z górki (niepoprawna optymistka ze mnie, heh).    

Gdzie drwa rąbią…

 

W celu przygotowania działki do przyszłej budowy, dokonaliśmy wytyczenia terenu budowy, co pozwoliło nam precyzyjnie określić, które drzewa trzeba usunąć, by ekipa bez przeszkód mogła zająć się pracami budowlanymi. Trafiliśmy akurat na moment, w którym zaczęły obowiązywać nowe przepisy odnoszące się do wycinki drzew. Wprowadzone przez obecną władzę unormowania przewidują, “że właściciele prywatnych posesji będą zwolnieni z obowiązku uzyskania w urzędzie gminy (miasta) zgody na wycinkę drzew, jeżeli nie jest ona związana z działalnością gospodarczą. W innych wypadkach o zezwolenie trzeba będzie się starać, ale dopiero w odniesieniu do drzew, których obwód (mierzony na wysokości 130 cm) przekroczył metr. Chodzi więc o drzewa mające co najmniej kilkanaście lat”. Mniej formalności? Świetnie. W końcu to nasz grunt i powinniśmy móc robić z zielenią, to co nam się podoba. Z jednej strony to słuszna teza, lecz z drugiej nowe przepisy nie do końca oceniamy jako korzystne, a to co najmniej z dwóch powodów. W pierwszej kolejności leży nam na sercu ekologia i doskonale wiemy, że mniej drzew, to mniej płuc dla naszej matki ziemi. Nieograniczone prawo do wycinki jest nadużyciem. Obecnie mamy do czynienia z sytuacją, gdzie każdy kto może, tnie na potęgę, by skorzystać ze zmiany prawnej, która okazała się bublem i wkrótce zostanie skorygowana. Drugi powód naszej oceny jest czysto prywatny, a mianowicie, pomimo braku formalności, wycięcie kilku drzew na działce okazuje się przedsięwzięciem trudniejszym, niż to było jeszcze kilka miesięcy temu. Firmy zajmujące się profesjonalnie wycinką mają tyle pracy, że wcale nie palą się do ścięcia kilku drzewek na niewielkiej działce, a te, które skłonne byłyby się podjąć takiego zadania, dyktują ceny, które jawić się mogą jako absurdalne. Przeszukując ogłoszenia zamieszczane na popularnych portalach natrafiam na  różnorodne oferty, nie tracąc czasu, zaczynam dzwonić i pisać do potencjalnych wykonawców. Początkowo wysiłki idą na marne, bo dowiedziawszy się o ilości drzew i ich rodzaju, drwale odkładają słuchawkę. Na naszej działce rosną drzewka mało kaloryczne, czyli takie, które średnio nadają się do opału, bądź nie nadają się wcale. Mamy bowiem tuje, kilka małych iglaków przy ogrodzeniu i parę drzewek owocowych (kilka wiśni i czereśnię). Szkoda nam tych drzewek, ale nie mamy wyjścia. Mimo szczerych chęci nie uda się ich uratować, bo trzeba zrobić bramę wjazdową (kiedyś była to działka o powierzchni 16 arów z jedną bramą). Drzewka owocowe też trzeba odżałować, bo mieszczą się w planowanym terenie zabudowy.

Wracając do zastanej sytuacji, drwali zaczęło zwyczajnie brakować, ponieważ zajmują się wycinką całych połaci prywatnych lasów, których właściciele liczą na przekształcenie gruntów w grunty rolne, co zagwarantuje im wciąż obowiązujące dotacje (dopłaty) z Unii Europejskiej, bądź też umożliwi sprzedaż gruntów firmom developerskim. W zestawieniu z sytuacją z roku poprzedniego można zaryzykować stwierdzenie, że popyt na profesję drwala sięgnął zenitu i w zasadzie spowodował trudny do zrekompensowania deficyt osób trudniących się tym zajęciem. Rezygnujemy więc z profesjonalistów i próbujemy u osób prywatnych z ogłoszeń internetowych. Dowiadujemy się, że wycinka będzie możliwa za kilka miesięcy. Większość amatorów piły mechanicznej ma pełne kalendarze, pozostaje nam zatem cierpliwość i dalsze telefony. W końcu się udaje. Operatywna pani umawia mnie ze swoim mężem, oczywiście chodzi wyłącznie o wycinkę ;). Cena nie jest niska, ale zdecydowanie bardziej przystępna niż wcześniejsze oferty. Termin też jest bliski…zaczynamy mieć wątpliwości, czy ekipa pojawi się rano na działce. Mimo problemów, drwale-amatorzy zjawiają się na działce o umówionej godzinie i dość sprawnie przystępują do dzieła zniszczenia. Nasza działka jest w zasadzie gotowa do dalszych prac.